Róbmy swoje

Po przeczytaniu ostatniego wpisu Hani o sportowcach powróciłam myślami do czasów, gdy sama byłam aktywnym zawodnikiem. Zadziwiające, że mogąc przypomnieć sobie naprawdę wiele różnych zdarzeń i emocji towarzyszących zwycięstwom, w pierwszej chwili przywołałam wspomnienie trenera wraz z jego sposobami motywowania zespołu.

Na treningach zawsze powtarzał, że niezależnie od przebiegu meczu musimy robić swoje. Nawet gdy sędzia niesłusznie odebrał nam punkt, gdy nasza zawodniczka z powodu kontuzji musiała zejść z boiska i nawet gdy nie było cienia szansy na wygraną. Robić swoje, czyli grać swoje.

To jedna z najlepszych lekcji jaką odebrałam przez wszystkie lata gry w drużynie. Dużo łatwiej zastosować ją jednak na boisku, niż w życiu. W sporcie bowiem obowiązują określone reguły gry, których nie można bezkarnie łamać. Robić swoje – oznacza tu tyle, co grać najlepiej, jak się potrafi. A w życiu? Każdy ma przecież własną filozofię, system wartości, pomysł na siebie i trudno tak naprawdę jednoznacznie, precyzyjnie i obiektywnie w każdym momencie „gry” ocenić, czy jest się aktualnie na pozycji wygranej, przegranej i ile „punktów” dzieli nas od finału.

Mamy wprawdzie zasady moralne, regulacje prawne, które jak kodeks drogowy pomagają poruszać się na drogach życia, więc wydaje się, że przy dobrze obranym celu i właściwych narzędziach nie powinniśmy mieć problemu z osiągnięciem sukcesu. Jednak nigdy do końca nie wiemy, ile pozostało nam drogi. Nie przewidzimy niespodziewanych wypadków, nie ma też arbitra, który odgwizda „aut”, czy „spalony”, a w przypadku niejasności zezwoli na powtórzenie akcji. Dokładnie jak w rymowance popularnej w podstawówce: „życie to nie taśma magnetofonowa, którą można przewinąć i nagrać od nowa” (tak na marginesie: powstała już jakaś współczesna rymowanka z uwzględnieniem nowych nośników dźwięku? :)).

Najwyraźniejszą dla mnie różnicą pomiędzy konkurencjami sportowymi, a „grą w życie” jest to, że ta druga nie kończy się po kilku setach. Znacznie trudniej rozłożyć siły i motywację na dłuższy okres czasu, właściwie nieokreślony. Czasem dopada zniechęcenie, zwątpienie, które może doprowadzić do zmiany kursu. A my niezależnie od okoliczności mamy robić swoje. Czyli co?

Na własny użytek znalazłam odpowiedź na to pytanie w słowach Roosevelta : “Rób, co możesz, mając do dyspozycji to, co masz, tam, gdzie jesteś.” Jak Wam się podoba taka długotrwała motywacja?

Kończąc pozdrawiam Was serdecznie i udaję się zrobić swoje tam, gdzie będę za chwilę 🙂

Magda

Ten wpis został opublikowany w kategorii Inne i oznaczony tagami , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

3 odpowiedzi na „Róbmy swoje

  1. MATEUSZ pisze:

    Odnosząc się do tego wpisu chciał bym zaproponować Ci Magda rozpatrzenie tegoż samego życia które tutaj opisujesz na bazie tego samego przykładu ale z propozycją nie do odrzucenia: co myślisz o podziale tego całego życia na mniejsze fragmenty czyli takie osobne mecze siatkówki, nie koniecznie o wielka stawkę ale zmierzające gdzieś do końcowego`wielkiego finału`.Było by wtedy dużo łatwiej gdyż taki pojedynczy przegrany mecz wcale nie musiał by rzutować na efekt końcowy,nie musiał by stanowić o naszej ostatecznej porażce .Zawsze przecież jest ten następny , kolejny mecz np.grupowy -kolejne wyzwanie które mamy szanse wygrać 🙂 i to
    dzięki ostatniej przegranej właśnie wyciągnęliśmy wnioski i oczywiście ta nauka dała nam o niebo lepszy występ w następnym myśle już łatwiejszym dla nas życiowym meczu …??
    jest jeszcze aspekt tego końcowego sukcesu o którym mówisz.wydaje mi się ze właśnie to jest największym ludzkim problemem czyli miara osiągniętego sukcesu i stopień zadowolenia z jego osiągnięcia-zawsze mało, Czy potrzeba nam aż mistrzostwa świata by móc powiedzieć ze osiągnęliśmy sukces ??! Czy nie przynoszą szczęścia te mniejsze zdobyte po drodze mistrzostwa regionu , województwa czy kraju??
    … Roosevelt- JAK NAJBARDZIEJ 🙂
    pozdrawiam

    • Magda pisze:

      Witaj Mateusz na blogu!

      Dziękuję za propozycję nie do odrzucenia. Przyjmuję, czy odrzucam? – już wyjaśniam 😉

      Jak najbardziej życie podzielone na etapy byłoby łatwiejsze do „rozliczania” pod kątem sukcesów/porażek. Tylko czy wszystkie dziedziny życia będą „podzielne”? O ile skończone studia można uznać za zwycięski etap, o tyle przy wieloletnim wychowaniu dzieci już trudniej o jednoznaczną ocenę. Mimo tego Twoja strategia małych kroków przypadła mi do gustu 😉

      Nie zgodzę się natomiast z Twoją opinią, że największym problemem człowieka jest „stopień zadowolenia z sukcesu – zawsze mało”. Dlaczego sportowiec miałby się zadowolić zwycięstwem na niższym szczeblu, jeśli czuje się na siłach sięgać po większe trofea? Nie oznacza to wcale, że z tych mniejszych sukcesów się nie cieszy. Przeciwnie – świętuje, bo na tym etapie jest to jego największe osiągnięcie. Jest rzeczą naturalną wyznaczanie sobie kolejnych celów, po zrealizowaniu poprzednich. Dla mnie sukces w dowolnej dziedzinie często owocuje zwiększeniem wiary w siebie, a co za tym idzie – „chrapką” na więcej. Potrzeby rozwoju (w tym pragnienie sukcesu, uznania itp) działają trochę tak, jak te fizjologiczne: nie wystarczy najeść się raz na całe życie 😉 Zastanawiam się więc, w czym według Ciebie tkwi problem?

      Pozdrawiam!

  2. MATEUSZ pisze:

    „ Nie oznacza to wcale, że z tych mniejszych sukcesów się nie cieszy. Przeciwnie – świętuje, bo na tym etapie jest to jego największe osiągnięcie…() „-

    pisząc o tym stopniu zadowolenia chodziło mi o to że w większości nie doceniamy właśnie tych mniejszych sukcesów, wiecznie gdzieś tam szukamy spełnienia swoich marzeń czy dojścia do pewnych wyznaczonych celów.Nie zauważamy ,że życie już po drodze dało nam wiele innych, mniejszych powodów do radości i że się spełniamy już w tej chwili.To wszystko tak jak piszesz „owocuje „ i daje nam wiele korzyści na przyszłość.Jeżeli jest tak jak tutaj piszesz Magda to do takiej osoby (czy modelu postępowania w tym przypadku ) nie mam najmniejszych zastrzeżeń 😉 jeśli potrafi doceniać to wszystko dobre co spotyka ją po drodze.Taka osoba i takie postępowanie plus podział na takie małe i mniejsze fragmenciki – jak najbardziej pasuje do mojego idealnego schematu 🙂
    Reasumując: problemu nie ma!!! 🙂 pozdrawiam

Dodaj odpowiedź do Magda Anuluj pisanie odpowiedzi